`
Taki był plan. Nie nie mógł być przecież inny. Jechać, jechać i jechać bez końca. Nie ważne gdzie, byle dalej, byle jechać, jechać jechać...
P: Cześć Tomek (ATomek),
T: cześć Paweł. Co słychać ?
P: Ok.
T: Dużo pracy ?
P: Sezon ogórkowy.
T: Wpadnij kiedyś do mnie do garażu, pogadamy przy moto.
P: Dzisiaj ?
T: Właśnie tam jadę.
P: Więc przyjadę.
....
T: Wiesz, znalazłem beemke GSa 800 - chyba pojade.
P: Gdzie ?
T: Niemcy.
P: Kiedy ?
T: Jak będę miał kasę. Właśnie - chyba sprzedam Afri....
P: Taaaaaaak....... za ileeeeeee ???
T: Tak gdzieś za "...".
P: Taaaaaak ??? To ja dzisiaj na pewno przyjadę......
Przyjechałem, piętnaście minut później zanabyłem ! Razem z Africą Twin (Afri/Królową) kupiłem marzenia. Dokładniej ich spełnienie ! Na początku było bmw z katalogu bodajże 1994, duża fota, piękna bordowa maszyna na ściernisku na tle zachodzącego słońca odbitego w chmurach... wtedy coś przeskoczyło w głowie i zostało w pozycji "enduro"... turystyczne enduro. Kilka lat później objawiła mi się Honda. Nie pamiętam, czy na żywo, czy w teście w jednym z pism - nie ważne. Najważniejsze, że urzekła. Nie wiem, może to jej oczy, piękna sylwetka, śliczny tyłeczek.... a może prozaicznie to, że do konusów nie należę i po prostu czuje się do niej stworzony. Weryfikacja z bmw przyszła po powrocie Tomka z Niemiec. Zobaczyłem. Pojeździłem. Pokochałem Królową jeszcze bardziej.
KONSPEKT Z WYPRAWY
jedna Pani A z tysiącami kilometrów nawiniętych na motocyklach nad tylną oponą, jeden motocykl (niektórzy powiedzą "jedyny właściwy" i z nimi się zgodzę), jeden kierowca z trzyletnim stażem na hondzie cg125 i prawem jazdy kat "A" od 2 tygodni, 2200 kilometrów z czego czterysta pięćdziesiąt w deszczu i gradzie a ponad sto z wiatrem (nie byle jakim), osiem państw (szkoda, że nie krajów) w sześć dni urlopu.
WSZYSTKO BEDZIE ZROBIONE JAK NIGDY DUŻO WCZEŚNIEJ I BEZ STRESU.
Takie założenie przyświecało przez dłuższy czas przed wyjazdem. Wiadomo, na kilka dni przed wyprawą już luz i czas na likwidację ewentualnych niedociągnięć. Założenie dobre, wykonanie gorsze. Wymiana membranek w gaźnikach z innymi (koniecznymi) pierdołami tysiąc dziewięćset złotych. Twardy zestaw napędowy (dzięki Dziadek i Ziggy !) w bardzo atrakcyjnej cenie - kwoty nie podam, tajemnica handlowa. Kurier z zębatką miał pecha i rozbił samochód, dlatego montaż wypadł na chwilę przed wyjazdem. Nowe łożyska główki ramy, piękne, stożkowe zamiast resztek oryginalnych (!) jak w bmx-ie. Do tego wszystkiego praca mechanika/Marcina z Wilcza Garage - bezcenna. Nowe oponki zamiast resztek "kostki" zakupionych w pakiecie z Afri dziewięćset złotych. Nowy kuferek (stary zepsuł się dwa dni przed wyjazdem) z upustem za poprzedni sto pięćdziesiąt złotych. Afri prawie gotowa. Teraz bagaż, czyli kufry. Wiadomo - tylko alu. Nowe oryginalne - ładne i kuszące na zdjęciach ale z punktu widzenia mojego konta w banku - można tylko pomarzyć. Forum AT i Allegro. Namiar jest, cena przystępna, kuferki jak fabryczne tylko bez naklejki. W niedzielny poranek wycieczka na kawę do Bielska. Kufry ze stelażem do transalpa przywiązaliśmy (dosłownie) do Królowej sznurkiem. Kierunek dom. Pojawił się problem. Stelaż zainstalowany do Królowej czyli stelaż z mocowaniem givi nie pasuje to kufrów z mocowaniem turatech... hmmmm dwa stelaże, dwa mocowania - robimy mix ! Wieczór spędzony w pięknych okolicznościach przyrody pod Ojcowem + błyski spawarki Dawida i... gotowe ! Piękny stelaż z... dwóch, choć raczej powinienem powiedzieć touratech przyspawany na givi. Wygląd profesjonalny, dużo rurek pomagających zapiąć bagaż i wykorzystywanych przez Panią A jako drugi komplet podnóżków. Dużo waży, wiec wierzę, że dużo wytrzyma.... wytrzymał.
Pani A: nowe buciki, nowa piękna dwuczęściowa przeciwdeszczóweczka (tak jakoś się złożyło, ze posiadam identyczną), nowiutka kominiareczka, świeże ,jeszcze pachnące rękawiczunie, i zielona kamizeleczka do kompletu,
Ja: nowe rękawiczki i kamizelka, pożałowałem, że nie buty,
ALEJE KRASIŃSKIEGO. KRAKÓW.
Najpierw Zwierzyniecka. Dojeżdżamy do świateł... widzę moto.
Pani A: Co to ? Chyba Afryczka.
Ja: hmmmm no chyba.
Na alejach okazało się, że chyba oboje mieliśmy rację. Oczywiście przystanek, pogawędka ktoś ty, kto ja, kto my...
Krystian: no tak, twoja Africa to sprzęt dla podróżników (RD04 - z kontrolką rezerwy), moja to dla księgowych (RD07 - bez
kontrolki)
Ja: ;-))) Nie wiem, nie mam porównania, ale pewnie masz racje.
PAKOWANIE
Wiadomo, pół nocy przed wyjazdem i jak my to wszystko zmieścimy ? Pomijam fakt zaistniałej wizyty w Tesco o 21 zamiast sie wyspać.
WYJEŻDŻAMY RANO, SPINAMY SIĘ, GNAMY AUTOSTRADAMI BEZ PODZIWIANIA KRAJOBRAZÓW I DOJEŻDŻAMY DO LJUBLJANY ! PRZECIEŻ POWRÓT BĘDZIE JUŻ SPOKOJNY I KRAJOZNAWCZY...
Tak. Wyjechaliśmy.... o 11:30 Do Ljubljany nie dojechaliśmy. Pierwszy przystanek w Oświęcimiu nad lekko wezbrana rzeka. Redbull zamiast snu przerobiony na popiółkę przypiętą do kufra. Cieszyn. Granica jak granica. Naklejka "PL". Mamy problem. Wiemy już, że będzie na prawym kufrze, ale ni cholery nie pasuje w poziomie na górze, bo jest tam zapięcie. Okazało się, że pasuje w pionie. Po drodze nikt nie miał tak przyklejonej pl-ki jak my !
POMPKA PALIWA
Zepsuła się. W MZ 250. Gdzieś w Czechach, źle skręcamy, stajemy, a na parkingu oddzielonym laskiem i mało widoczną ścieżka błyszczy w słońcu srebrna etka z dużym baniakiem obok. Jedziemy więc przez ten las stajemy obok. Witają nasz szeroko otwarte oczy w głowie obok białego uvexa wiszącego na lusterku.
My: Dzień dobry !
On: Ćeść
My: może pomóc
On ? yyyyyy
My: co się stało ?
On: pompka śe satkała
Mapa w dłoń, powrót przez las(ek), przejazd niezgodny z przepisami w poprzek zjazdu/wjazdu na drogę szybkiego ruchu (nie pierwszy - nie ostatni) i pędzimy w kierunku stacji benzynowej. Jest stacja, jest paliwo, jest coca cola, jest mapa, jest weryfikacja trasy, jest sporządzony odręcznie pisany (i rysowany) "GPS" , są i krakusi w passacie w drodze do Wiednia na imprezę (która zaczęła sie chyba przed wyjazdem). Jest wszystko dopięte na ostatni guzik, więc w drogę.
KOREK/WYPADEK/ZWĘŻENIE
Wiadomo. Jedziemy lewą stroną przed siebie. "Oni" stoją. Tir leżący na boku robi wrażenie. Kabina cała.
PAPU
Potocznie zwane jedzeniem, czyli kanapeczki - to dobra rada mamusi. Oczywiście na ławeczce w centrum wsi. Fajna zabudowa, trochę jak w okolicach Opola. Żadnych (!) reklam. Nawet przed sklepami. Naprawdę miło. Spokojnie. Nawet trochę jeszcze "komunistycznie". Kolejny przystanek z tankowaniem na autostradzie pod Brnem. Kawa.
DOJECHALIŚMY !
Przecież to tylko granica z Austrią a cieszymy się jak małe dzieci. Teraz to już inny świat. Nie wiem dlaczego tak myślimy, ale inny. Lepszy. Tankowanie, kawa, dokupienie mapy, wieczór. Siedzimy, ustalamy plan, mijają nas krakusi w passacie. Mają już blisko. Fajnie. Czuję jednak, że my mamy jeszcze fajniej. Plan: jechać wzdłuż granicy i dojechać do spania. Wykonanie: dojechaliśmy i śpimy po smacznej kolacji tuż przed zamknięciem w miłym pokoiku nad pizzerią "el pirata" za 50 euro ze śniadaniem. Dobranoc.
DZIEŃ DOBRY
Śniadanko. Smarowanie łańcucha. Babcia czekająca na autobus, który właśnie nadjechał. W głowie słychać wspomnienie prognozy pogody dla miejsc, które dzisiaj chcemy minąć... opady 100%. Widzę słońce. Chcę wierzyć, że info było tak wiarygodne, jak nasze krajowe pogodynki i pogodyny. Jedziemy więc.
WIATRAKI
Obsesja Pani A. została uwieczniona i wyeksponowana na zdjęciach wykonanych w trakcie jazdy. Aparat został schowany gdy zaczęło wiać. Wiało, wiało, i jeszcze raz wiało. Na szczęście był to dobry wiatr. Wiał cały czas tylko z jednej strony. Wyjeżdżając z opustoszałych miasteczek lub zza szpaleru drzew, ewentualnie wyprzedzając tira można było przewidzieć w którą stronę należy pochylić Królową, aby jechać w obranym kierunku (czyli po drodze). Błogosławiony wiatr. Z ciekawszych akcentów udało się wypatrzyć vw transportera przybranego we wnętrzu na delikatnie mówiąc... różowo. Były też owoce leżące na przyczepie. Każdy mógł podejść, kupić i zapłacić wrzucając odpowiedni ekwiwalent w euro do skrzynki. Sprzedawcy było... brak. U nas trochę nie do pomyślenia. Był też fajny traktorek z wielkimi mega cienkimi kołami. Dojechaliśmy do Neustadt. Stacja benzynowa, tankowanie, redbull...
NIE. TO NIE SĄ CHMURY NA SPODNIE Z PRZECIWDESZCZÓWKI !
Były. Autostrada na Graz. Pędzimy cały czas z zawrotną prędkością 120 km/h i o dziwo mało kto nas wyprzedza. Jest całkiem jasno. Jest nieźle. Prognozy kłamały. Hmmm... kłamały jeszcze przez pięćdziesiąt kilometrów. Później się zaczęło.
JECHAĆ, JECHAĆ, JECHAĆ...
Kiedy pada na Ciebie deszcz, hektolitry deszczu, bo ulewa to mało powiedziane, włącznie z piorunami i gradem - żałujesz, że sto dwadzieścia na godzinę Królowej to prawie sześć tysięcy obrotów na minutę jej serca. Gdyby tak szósty bieg, inna zębatka z tyłu, inne przełożenie..... Z przeciwka lecą trzy maszyny, widzę tylko, że na końcu to KTM. Jadą wyraźnie wolniej. No tak, oni właśnie wyjeżdżają z największej burzy jaką przyjdzie nam przejechać. Niestety nic nam o tym nie powiedzieli, ale odmachali. Chwilę za nimi gold wing - bez komentarza. Mijamy Graz. Absolutnie w żadnym razie nie stajemy, żeby bardziej nie zmoknąć. Kilka zwężeń, na szczęście wszyscy jadą o dziwo równo i stosunkowo szybko. Postój dopiero na życzenie Królowej odbył się przed granicą Słoweńską. My również sie zatankowaliśmy, trochę podeschliśmy (tylko z wierzchu), Pani A doubrała legginsy (Jinx she love's You), ja zakleiłem buty taśmą znaną na całym świecie w celu nie wpuszczania kolejnych ilości świeżej wody w okolice palców. Wyruszyliśmy dalej w deszcz, zagrzani kawą i sznyclem z pieczarkami od środka.
SPOJRZENIE CELNIKA - BEZCENNE
Zresztą podobne spojrzenia towarzyszyły nam prawie przy każdej budce opłat za autostradę.
LEPSZE JEST WROGIEM DOBREGO
Już po kilku kilometrach za granicą, poczułem, że dzieje sie coś nieoczekiwanego, zimnego i niezbyt przyjemnego. W momencie opuszczenia pięty z butem w dół temperatura wody znajdującej się w okolicach palców przesuwała się w kierunku tylnej opony. Zdecydowanie nie polecam. Przy najbliższym płaceniu pozbyłem się taśmy i sytuacja nieco się "poprawiła". Woda która wpadała mogła teraz wypłynąć. Może ten typ obuwia tak ma !?
MARIBOR
Deszcz. Korki. Jeszcze więcej deszczu. Przemokliśmy całkiem deszczem padającym prosto z góry. Owiewka przy prędkości korek + czerwone światło nie chroni przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi. Przeciskamy się z kuframi między samochodami jak możemy. Z kulturą samochodziarzy różnie. Istnieje prawdopodobieństwo, że część z nich po prostu nas nie widziała w taką pogodę. Zresztą po pierwszym skrzyżowaniu nie miało to już większego znaczenia. Wiemy, a raczej czujemy jedno: jedźmy, jedźmy, byle przed siebie, byle wiał wiatr w owiewkę, byle do przodu !
MERCEDES S-KLASSE
Fajna maszyna. Wszyscy prawym siedemdziesiąt na godzinę, my lewym sto dwadzieścia. Dziadek w mercu za nami. Ciepło ma, sucho, radio pewnie z muzyczką sunie za Afryczka, niestety sunie coraz bliżej. Mam tylko jeden cel, uniknąć samochodu przed sobą, ciągnącego mgłę wody z brudem z asfaltu, który przeszkadza w patrzeniu na świat przez szybę kasku pozbawioną wycieraczek. Zwykły, klasyczny deszcz jest ok. Nawet szybkę trochę z muszek przemyje, ale nie ten syf. W końcu nie wytrzymuję i puszczam gościa przodem. Niech gna jak mu się tak spieszy a nie pcha naszej Królowej siłą woli. Dziadek nie pognał zbyt daleko. Wracam na lewy mijając tira, widzę światła merca dziadka, widzę coraz bliżej... jak to ?! Miały być coraz dalej... Nagle czuję świeżą ścianę (!) deszczu z gradem. Czyżby taka mała chmurka w wielkiej chmurze burzowej ? Dziadek się wystraszył - ja jeszcze bardziej ! Pani A poczuła tylko spowolnienie ze stu trzydziestu do pięćdziesięciu na bardzo krótkim odcinku mokrej i śliskiej drogi. Zrobiło się ciepło. Zanim ochłonąłem wyprzedziłem skubańca. On nas już więcej nie.
ŚWIATEŁKO W TUNELU
Było ich kilka. Krótkie i długie. Zbawienne. Komfortowo otwierałem szybę kasku i suszyłem krople wody po jej wewnętrznej stronie. Chwile radości i człowieczeństwa nie do opisania.
BRRRRRR BOLI
Kiedy wkładasz suchą w środku rękawiczkę na mokrą rękę, która dobre kilka razy płacłla za przejazd. Kierowca cały czas trzyma kierownicę obiema rękami, Pani A..... chyba do końca życia nie odwdzięczę się za te ciężkie chwile płacenia za przejazd autostradą.
PIĆ, PIĆ.... !
Królowa lubi być dopieszczona. Na autostradach z ekwipunkiem potrafiła wypić nawet dziewięć litrów. Gdyby nie to, przystanku by nie było. Wykorzystaliśmy go np. na pamiątkową fotografię, suszenie kominiarki dmuchawą w wc, wypicie kawy i zjedzenie batoników. Najgorzej było zmusić nasze ręce aby ubrały na głowy mokre kaski a same przywdziały zimne i "wilgotne" rękawiczki. Co dziwne, humory coraz bardziej nam dopisywały. Kiedy nie możesz już płakać, pozostaje trochę sie pośmiać.
GORZEJ JUŻ BYĆ NIE MOŻE
Tak ! Tak ! To prawda ! Niebo, widać niebo ! Kończymy przygodę ze Słowenią najmilszą niespodzianką pod (prawie) słońcem ! Zaczynamy schnąć. Zrobiło się nagle o dziesięć stopni cieplej. Może to niewiele, ale między siedem a siedemnaście naprawdę czuć różnicę. Hurrra ! Życie jest piękne. Gdyby Afri potrafiła latać - polecielibyśmy. Napieramy więc z błyskiem w oczach, który widać wyraźnie przez suchą szybę kasku.
GORZEJ BYĆ.... MOŻE !
Są jednak pozytywne strony tej sytuacji. Woda jest wyraźnie cieplejsza. Kiedy naszym oczom ukazała sie Włoska granica nie wierzyliśmy w to co widzimy. Nikt nas już nie kocha ! Nawet Wielki Harley`owiec nas opuścił ! Czarno ! Nie możliwe, żeby na Słowenii był jasny wieczór a kilkanaście metrów dalej za czekającym na nas celnikiem... najczarniejsza noc !? Sprawdziliśmy. To było prawdopodobne na serio ! Pierwsze krople spadły przed daszkiem pod którym stał celnik. Kolejnych tryliony miliardów dwa metry dalej. Była chwila zawahania. Jedziemy ? Przeczekać ? Pojechaliśmy. Przecież Triest już prawie widać.... było na mapie. Może i jestem niemiły ale widok włochów na skuterach w tym samym oberwaniu chmury dodawał otuchy. Dojechaliśmy do Triestu kierując sie na światła lancii przed nami, nic więcej nie byłem w stanie zobaczyć. Gdyby pan kierowca skręcił, ja musiałbym sie zatrzymać. Głupio wjechać między drzewa albo w dom w cywilizowanym kraju.
RZEKA
W korku. Nie miałem oporów aby buty z resztkami zimnej słoweńskiej wody wstawić w nurt rzeki z ciepłą italiańską płynącą ulicami. Setki skuterów pozostawionych wzdłuż jezdni tworzyły niesamowite fale. Nie pytajcie dlaczego Pani A nie była w stanie zrobić zdjęcia. Rozpoczęliśmy poszukiwania hotelu z priorytetem "suchości". Po kilku rundkach po mieście udało się takowy stosunkowo niedrogi odnaleźć.
NIE ŚCIĄGAJ KASKU !
Co ? Nie ściągaj kasku bo leje ! Co ?... ściągnęła. Na szczęście przed hotelem, który okazał sie docelowy. Nie było takiej siły w całym wszechświecie, która kazała by Pani A ubrać go ponownie. Rozmarzyliśmy się. o spaniu, o ciepełku, o braku wody.... najpierw jednak wstępna próba suszenia ubrań, kasków i komórki niezbędnej do wykonania telefonu do Polski. Udało się. Kolacja niedaleko, fotka komórką i do spania. Usnęliśmy.
NIEBIESKO NAM
Niebiesko po sam horyzont z dużym statkiem pomiędzy i mniejszymi łódkami przy brzegu. To pierwsze co zobaczyliśmy z okna po odsunięciu firanki. Najważniejsze było - pada, czy nie pada, ale ten widok mówił wszystko. Więc, dokonaliśmy wstępnych oględzin mokrego ekwipunku, poszliśmy zjeść śniadanko po którym zaczęło się suszenie. Ja oczywiście najpierw przed wszystkim sprawdziłem stając na barierce balkonu, czy Królowa nigdzie sobie nie pojechała. Następnie spaliliśmy suszarkę, która po godzinie wytężonej pracy odmówiła współpracy. Za karę wylądowała w koszu. Trzeba jednak przyznać, że była to śmierć honorowa. Poległa w walce. Dla towarzystwa zostawiliśmy jej dużo wody w całym pokoju, o łazience nie wspomnę. Klima ustawiona wieczorem w pozycji "sauna" nic nie zdziałała. Uciekając więc przed panią sprzątającą ubrani półmotocyklowo (nie wolno tak jeździć !) wyruszyliśmy na podbój miasta. Wiatr wykorzystaliśmy do dosuszenia kasków i moich butów pozostawionych przy Afri na czas naszej wycieczki po mieście. Nic nie zginęło. Zresztą kto by chciał mokre buty ?
PLANOWANIE W TRYBIE RZECZYWISTYM
Były fotki (Afri 88 !!!), były lody, była pizza, był telefon ze zleceniem foto, było żółte światło dla pieszych, byli również policjanci na skuterach. Było tyle atrakcji, że postanowiliśmy jechać dalej. Wenecja ? Nie zdążymy. Chorwacja.... czemu nie. Przecież to całkiem po drodze. Plan: kawa w Rijece. Pojechaliśmy.
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO WENECJI
Dojechaliśmy na stację benzynową aby ubrać się jak należy, wypić redbulla i sprawdzić, czy aby obraliśmy słuszny kierunek. Słońce podpowiadało, że tak, drogowskazy całkiem odwrotnie. Pojechaliśmy za słońcem. Źle pojechaliśmy. Później okazało się, że była to jednak właściwa droga. Wracając nadrobiliśmy kilkadziesiąt kilometrów i byliśmy prawie dwie godziny w plecy. Nawrotkę wykonaliśmy oczywiście niezgodnie z przepisami. Samochodem by się nie udało. Kolejne zwiedzanie Triestu, który powoli zaczynaliśmy poznawać jak własną kieszeń i po wielu trudach obraliśmy właściwy kierunek.
WSTYD MI
Najpierw maxi przestraszenie, później maxi zdziwienie, a pomiędzy tym wszystkim maxi skuter. Cholera wie co to było, ale wyprzedziło nas lewym pasem przy stu trzydziestu. Należy tu zaznaczyć, że my również znajdowaliśmy się na tym samym pasie będąc w fazie wyprzedzania tirów. On chyba spadł z nieba, bo klnę się na Królową, dziesięć sekund wcześniej, kiedy zmieniałem pas jego tam nie było. Skuter wyprzedził Afryczkę ! Nie mówcie nikomu !
NASI TU BYLI
A raczej są. Na stacji po Słoweńskiej stronie spotykamy starsze małżeństwo w omedze kombi z przyczepką n-126. Kiedy byli młodzi nie było czasu na wakacje. Teraz nadrabiają. Jadą z Mediolanu, bo trochę im też wlało wczoraj. Skąd my to znamy. Pani A robi mały streptease przy okazji wpinania podpinki i jedziemy dalej. Słowenia to piękny kraj unikając autostrad i przede wszystkim deszczu. Kiedyś tu wrócimy.
BĘDZIE SIĘ DZIAŁO
Kawa w Rijece nie zapowiadała tego co nas czekało. Piękne widoki również. pojechaliśmy sobie dalej wzdłuż wybrzeża do miejscowości Senji, aby tam przenocować. Spotkaliśmy po drodze pana z kozami, uwieczniliśmy sobie to na karcie compact flash i podziwiając sterczący nad nami wiadukt pognaliśmy dalej. Pognaliśmy to trochę za dużo powiedziane. Wiatr z Austrii to było preludium do wiatru z Chorwacji. Teraz to wiem.
SZYBKO ŹLE, WOLNO JESZCZE GORZEJ
Kilkadziesiąt kilometrów miejscami pięćdziesiąt na godzinę, wrażenie (mam nadzieję że to naprawdę było tylko wrażenie), że Afryczka ślizga się na boki bez składania. Strach, że betonowe słupki metr po prawej a za nimi urwisko i morze nie zatrzymają nikogo z naszej trójki przy mocniejszym podmuchu... i najgorsze - co kilka metrów inny kierunek wiatru. Raz z przodu (spoko), raz z tyłu(to nawet przyjemne i przydatne przy wyprzedzaniu), raz z lewej (morze po prawej baaaardzo niżej niż my), raz z prawej (drzewa lub samochody po lewej). Jednym słowem cudownie. Wszystko z częstotliwością jednego podmuchu co dwie sekundy.
TYP SPOD CIEMNEJ GWIAZDY
Podczas postoju i przemyśleń związanych z wyborem hotelu podjeżdża do nas osiłek w samochodzie jadącym za nami od dobrych kilkunastu kilometrów i proponuje spanie u siebie. Cena dobra, zobaczymy. Plan był taki, żeby kimnąć gdzieś blisko wody i zjeść rybkę. Koleś prowadzi nas daleko, daleko od morza w miasto i każe parkować za bramą. Odmawiamy jednak i wracamy do linii brzegowej. Wracamy szybko, bo kolo grzeje za nami. Uciekamy mu i stajemy pod hotelem przy drodze. Pani A idzie zapytać o cenę, ja nie zsiadając z Afryczki (wiatr by ją przewrócił) podziwiam stojące przy ścianie BMW GSy z "zagranicy". Między czasie przejeżdża znany nam samochód, wyraźnie zwalniając. Okazuje się, że hotel jest za drogi. Na drugim końcu (lub jak kto woli początku) był kolejny hotel. Przejeżdżamy przez centrum, jest ciemno, kolo siedzi w samochodzie i patrzy za nami. Na szczęście u pani mówiącej tylko po niemiecku nie było za drogo i co najważniejsze, piętro wyżej działała restauracja ! Oczywiście zostajemy.
KOLACJA ŻYCIA
Dlaczego nie przeliczyliśmy ile to jest cztery tysiące kun na euro zamawiając talerz z rybami różnych gatunków dla dwóch osób ? DO tego butelkę wina. Może to przez super nastrój, pyszne jedzonko, włącznie z ośmiorniczkami przypominającymi uporczywe zagniecenia i przytulanie z Panią A. Trzeba było jednak wcześniej przeliczyć. Wyszło siedemdziesiąt dwa euro. Z kwitkiem na pamiątkę opiewającym na taką kwotę poszliśmy "smacznie" spać.
GORRRRĄCY KUBEK
Kilka schodów poniżej naszego łóżka znajdowało się piękne niebieskie morze. Po wczorajszej "europejskiej" kolacji z wielkim smakiem połykaliśmy rosołek z makaronek z torebki przywiezionej aż z Polski. Metalowe kubki z Tesco też były z polskimi napisami . Pani A zamoczyła uroczyście prawą nogę w Adriatyku, ja marzłem resztkami wczorajszego wiatru, robiłem dokumentacje foto i skakałem (przed obiektywem). Okazało sie, że między morzem a spaniem rośnie winogrono, słodkie i rozpływające się w ustach. Jak mogłem przypuszczać krzak został obdarzony uwielbieniem przez Panią A i prawie ogołocony. Prawie, ponieważ głośno tupałem nogami mając w pamięci bardzo wymowne pytanie pani sprzątającej "kiedy i jakim prawem jeszcze nie opuściliśmy pokoju !!!"... Żeby uniknąć konfrontacji poprosiłem Panią A o pozbycie się pełnej garści pestek z winogrona i pojechaliśmy dalej.
JEDNO EURO TO SIEDEM KUN
Tak, to już wiemy. Wymieniłem więc resztkę euro aby delektować się kawą w ten piękny poranek w samo południe. Przyjechał Niemiec na GSie, później jakiś chopper. Pani A przez szparę miedzy budynkami dojrzała stragan z owocami. Za jedne z ostatnich kun zanabyła reklamówkę czerwonych winogron. Po tej transakcji wracała wyraźnie uradowana. Ubraliśmy się i w drogę.
POLACY
Bardzo chcieliśmy zwiedzić mały zameczek górujący nad miastem, lecz z powodu remontu dane nam było tylko... obejść go dookoła. Na szczęście obok stała fajowa ciężarówka offroad'owa iveco magirus z.... motocyklem przypiętym na zadupku. Przyjechali Polacy, widząc nas cieszyli się jak dzieci. My pojechaliśmy zrealizować najważniejsze założenie wycieczki - oczywiście"motocyklowe".
METR ZA DALEKO
Była woda z Adriatyku od Afryczki. Bardzo chciałem, naprawdę bardzo.... chociaż tylnym kołem, chociaż jedną szprychą... ehhhhh życie jest do dupy. Pozostało mi nabrać wody w ręce i pokropić Królową pieczętując w ten sposób jej spotkanie z morzem. Korzystając z gościnności właściciela prywatnej plaży, na którą wjechaliśmy bez pytania (nikt nas nie pytał), rozłożyliśmy mapy i pojawiła się idea.... może nad Balaton ? Przecież to po drodze.. Czemu nie... Bośnię odpuszczamy, trochę za daleko. Przejeżdżamy więc po raz kolejny przez centrum Senji, tam gdzie stały dwa motocykle, teraz jest ich dobre kilkanaście. Żegnamy morze, wybrzeże i wjeżdżamy w las. Piękna droga w formie serpentyn pnie się do góry. Wyprzedzamy po kolei sznurek samochodów i kiedy jesteśmy pierwsi odkręcamy na winklach. Cudownie. Idealny asfalt, odpowiednia temperatura powietrza i zero syfu na drodze. Można składać się i składać mając tylko w pamięci kufry odstające nieco od sylwetki Królowej. Barierki bezpieczeństwa równiutkie z wyjątkiem jednej. Widok za nią na dolinę i w dali wybrzeże mówił wszystko. Podejrzewam, że "kilka" osób tak się zapatrzyło, że pocałowało ten zimny, pogięty kawałek metalu który uchronił ich przed zjazdem "na skróty". Stajemy kilka kilometrów wyżej podziwiając ten sam piękny widok z bezpiecznego parkingu. Żegnamy Adriatyk na dobre. Dalej tylko miliony serpentyn i kierunek na Zagrzeb w obcym państwie.
LOSCYPEK ?
Trudno powiedzieć. Pani A po angielsku, niemiecku, polsku..... pan po swojemu. Zostało nam trzy euro. Jeden serek kosztował dziesięć. Pokazując, że chcemy pół, pan mówi "malo". To wiemy. Na szczęście i ku radości Pani A dziadek w końcu zakumał co od niego chcemy i wyjął z torby kawałek serka. Trudno powiedzieć, może to był jego obiad ? W każdym razie gabarytowo mniej więcej pasował do ilości posiadanej przez nas gotówki. Z tymi dodatkowymi kilogramami jedzenia popędziliśmy dalej przed siebie.
DUMNOŚĆ MNIE ROZPIERA
Pięknie, klasycznie, z gracją i w miarę bezpiecznie w znacznym przecież pochyleniu przytarłem prawy kufer korzystając z prawego zakrętu drogi. Poczułem się jakby trochę spełnionym właścicielem Afryczki ! Ona na pewno też się wtedy mocno uśmiechnęła.
NA LUZIE
Wiem, że to głupio, ale przy zepsutej lampce rezerwy i mając na uwadze wcześniejszy apetyt Królowej na ognista PB95 zdarzało mi się coraz częściej wciskać sprzęgło jadąc z górki. Pani A widząc co się dzieje i pewnie wiedząc o co chodzi stukała mnie lekko "pytająco" w plecy. Wszystko jest OK. Tak tylko sobie jadę - odpowiadałem. Kilometry uciekały. Stacji nie było. To znaczy jedna była ale nawet nie próbowaliśmy pytać o możliwość płacenia kartą. W końcu, przy dość efektownym stanie dziennego licznika kilometrów udało się znaleźć gospodę dla Królowej. Karta zadziałała, ja bardzo się zdziwiłem. Spalanie sześć i pół litra oznaczało, że jeszcze dobre kilka kropel cieczy w baku zostało. Ponownie utwierdziłem się w przekonaniu, że to cudowny motocykl stworzony na prawdziwe drogi podróżnicze a nie na autostrady. Korzystając z dosłownie "miedzianych" resztek pieniędzy odwiedziliśmy piekarnię z wizją nadchodzącego obiadu.
W LEWO W PRAWO, W PRAWO TEŻ W PRAWO
Zgłupieliśmy oboje widząc jak nasz pas ruchu nagle rozdziela się na dwa - jeden odbijający w lewo drugi w prawo. Znaki wskazywały na podział dla samochodów osobowych i ciężarowych. Okazało się, że rozwidlenie łączy się za następnym zakrętem. Jak ktoś chce, może sobie wybrać winkiel na ostro, lub szerzej na łagodnie. To lepsze niż tor wyścigowy !
RESTAURACJA
Późno, bo późno ale nadszedł czas na typowe papu przy drodze. Serek od dziadka, karimatka zamiast stołu i krzeseł jednocześnie, bułeczki dwie i dwa paprykarze z ul. Zwierzynieckiej. Bardzo smakowało. Niektórzy przejezdni puszkarze nawet trąbili i machali.
AUTOSTRADA
Nie bedę nic pisał. Jechało się koszmarnie. Wszyscy zapieprzali jak wariaci. Widzieliśmy po raz pierwszy od wyjazdu dwie osoby na motongu jak my - w kamizelkach ! Najbardziej koszmarnie chciało nam się jednak spać. Zaraz za Zagrzebiem kawa i.... zaczęło robić się lepiej.
FILM
Wystarczyło patrzeć w prawo na trawę, asfalt, żywopłoty czy ścianę drzew. Piękny cień czyli Królową z nami na plecach było widać. Raz mali, raz duzi, raz duże koła innym razem ogromna owiewka.... Pani A wykonała foty tego wydarzenia. Chwilę pędziliśmy za krakowiakami w skodzie. Później popędziliśmy szybciej. Widzieliśmy tunel ! Nie taki jak na Słowenii ale było fajnie.
GOTOVINA
Dokładnie trzydzieści sześć kun, lub jak kto woli cztery przecinek dziewięćdziesiąt siedem euro. Ostatnia autostradowa bramka, kilometr dalej granica i jesteśmy na Węgrzech. Parkujemy. Zgodnie z niepisaną tradycją rozkładamy mapę i uściślamy plan znad Adriatyku. Robi się powoli ciemno i czuć mroźne powietrze. Ruszamy bez kawy. Miejscowość Keszthely nasz cel.
POLAK POTRAFI
Przejechać kilkaset metrów pod prąd aby uniknąć wjazdu na autostradę. Nie moja wina, że były betonowe barierki i niezbyt precyzyjne oznaczenia na rondzie. Tym miłym akcentem rozpoczęliśmy wizytę w kolejnym gościnnym państwie. Później nie było już tak miło.
ZZZZIIIMMNNNOOOOO...OOOO
Jest już całkiem ciemno. Im bliżej tego cholernego Balatonu tym chłodniej, mroźniej zimniej. To chyba przez większą wilgotność powietrza. Znaczy, że dobrze jedziemy - kierunek woda.
WAWEL
Zapachniało Wawelem kiedy otworzyliśmy drzwi do pokoju hotelowego. Poza dużym łóżkiem, a raczej łożem i przestrzenią z widokiem na wodę (okazało się rano) był to jedyny miły akcent. No może jeszcze kąpiel w wannie zamiast pod prysznicem. Cała reszta to komunistyczny kicz. Pomieszanie stylów. Ogólnie syf przykryty świeżą warstwą farby. Była jednak suszarka przykręcona do ściany i lodówka w pokoju gościnnym. Były też zastępy niemieckich turystów w emeryckim wieku plus dwóch polaków niezbyt zadowolonych z obsługi pani w recepcji, czego nie omieszkali nam przekazać. Poza hotelem pustki jak na Marsie w okresie pourlopowym. Pojechaliśmy do miasta na kolację. Restauracyjka na godzinkę przed zamknięciem zaserwowała nam solidarnie zupkę z czosnkiem i krwisty stek na pół. Wracając w normalnych spodniach (po raz kolejny proszę zapamiętać, że tak nie wolno) znowu lekko przemarzliśmy. Później było spanie.
PUSTKOWIE
W nocy było pusto. W dzień wcale dużo się w tym względzie nie zmieniło. Po śniadaniu pojechaliśmy więc promenadą nad wodę uskutecznić małą sesję zdjęciową nad dosłownie samym balatonem. W nocy oczywiście nie omieszkałem pojeździć sobie deptakiem pod przykrywką poszukiwania wejścia do hotelu. Nie mówcie nic Pani A.
TELEFON DO PRZYJACIELA
Był plan wypić kawę z kolegą pracującym w konkurencyjnej redakcji, lecz ten zdążył przemieścić się w inną odległą część Węgier. Oczywiście było nam dość nie po drodze, więc z kawy nic nie wyszło. Była jednak dobra rada. Powiedział: śpijcie w Bańskiej Bystrycy. Najpiękniejsze miasto na Słowacji. Więc pojechaliśmy. Okazało się, że powiedział a zrozumiał to dwie różne rzeczy. Po powrocie do Krakowa, kiedy przestałem go przeklinać w duchu dowiedziałem się, że mowa była o Bańskiej Szczawnicy. Proza życia.
BEZ SENSU
Bez sensu były drogi na Węgrzech, na Słowacji nie lepsze, oznakowanie jeszcze gorsze, o kulturze kierujących nie wspomnę. W planie były ciepłe źródła, ale z braku czasu i ochoty zrezygnowaliśmy. Na szczęście na pojawiających się co kilkadziesiąt kilometrów hopkach udało mi się podskoczyć nad asfalt przy stu pięćdziesięciu na godzinę. To było jedyne latanie na wyjeździe. Dostałem za to po głowie. Dobrze, że miałem kask.
SNOOPY
Objawił się Pani A w węgierskim TESCO przy okazji kupowania sześciu litrów tokaja, czyli przeliczając na mój i motocyklowy język - sześciu kilogramów plus plastikowe butelki. Snoopy jest z nami do dzisiaj. Występuje czasami w nocy w postaci różowych śpiochów na ciele Jinxa. To prezent na urodziny. Podobał się. Aby zapakować pozostałe fanty w postaci wina trzeba było przepakować boczne kufry i od nowa wyważyć Afryczkę. Pognaliśmy dalej.
OBIAD
Przegnaliśmy granicę ze Słowacją i w pierwszym dużym mieście - jak mieliśmy to w zwyczaju rozłożyliśmy się z jedzeniem i mapami w małym parku w centrum. Później podczas wyjmowania mapy z tankbaga zgubiliśmy (zgubiłem) kamyczek znad morza. Pani A nie była szczęśliwa z tego powodu. Pozostał jej drugi - większy. Później goniłem karetkę na sygnale. Ciężko było znaleźć miasto które wyglądało inaczej niż jak wymarłe. Dziwny kraj. Nie podobało nam się. Znowu robiło się zimno i ciemno. Ze zmęczenia coraz mniej czułem Królową. Spiąłem sie na ostatnie sześćdziesiąt kilometrów i pokonałem je w iście rajdowym afrykańskim stylu (podobno) i odpowiednimi do niego prędkościami. Tak wynikało z relacji Pani A. Powiedziała również, że było naprawdę pewnie i bezpiecznie. Poczułem się duuuumnie. W Bańskiej Bystrycy było już dużo gorzej. Padałem na kask i prawie przewracałem się kiedy nie jechałem.
UWIERZYLIŚMY W LUDZI
A raczej w człowieka. Przypadkowo zapytany o drogę poświęcił nam ponad pół godziny jeżdżąc przed nami samochodem i pokazując wszystkie znane mu hotele. Oczywiście wchodził do nich, pytał o wolne miejsca i co najważniejsze o parking dla Królowej. Tym urzekł nas najbardziej. Niestety wszędzie było drogo a w pozostałych brakowało miejsc z powodu kongresu agroturystycznego. Lubie roślinki, ale wtedy podczas zimnej nocy w obcym mieście chyba przestałem. Na szczęście przez przypadek znaleźliśmy spanie za "rozsądne" pieniądze i poszliśmy na rynek coś zjeść. Po kolacji wróciliśmy i jak mieliśmy to w zwyczaju poszliśmy spać.
DROGA
Po śniadaniu w ostatni dzień naszej podróży, blisko domu wyjechaliśmy w całkiem niezłych nastrojach. Trochę się ochłodziły po kilkukrotnym zaliczeniu tego samego ronda. Poznaliśmy centrum miasta bardzo dokładnie. Tak jak w Trieście. Oficjalna wersja (moja) brzmiała: jechałem na stację nakarmić Królową. Prawdziwa była taka, że wiedziałem lepiej gdzie mam jechać. Lepiej niż Pani A. Zwracam honor.
O CO CHODZI ?
Słońce coraz wyżej, temperatura coraz niżej. Wariactwo. Fajne serpentyny, asfalt do niczego. Stajemy, doubieramy się, mija nas kilkanaście motongów w grupie. Przez dłuższą chwilę trzymamy prawe ręce w geście pozdrowienia. Ruszamy do granicy.
POLSKA
Stacja tuż za granicą. Chyżne. Na stacji słychać RMF. Polska !
KILLER DOG !!!
Chciał nas zabić ! Sto kilometrów przed rodzimą domową kawą. Wybiegł z zarośli i biegł, biegł, biegł prosto pod Afryczkę. Hamowanie nie pomagało. On dalej biegł. Ja dalej hamowałem. Biegł do ostatniej chwili kiedy nagle (w końcu !!!) spojrzał w lewo i zmienił zdanie. To uratowało mu życie. Nam pewnie też. Wolno nie było na tej długiej pustej prostej z górki. On nie był kundlem tylko owczarkiem niemieckim.... nie był, na szczęście dalej jest. I my też jesteśmy. Zrobiło się nie ciepło ale gorąco. Dalsza droga to niekończąca się wiązanka przekleństw wypływająca z mojego kasku. Człowiek przyzwyczaił się do kierowców na europejskim poziomie i wjeżdżając do naszego pięknego kraju chciał go trafić szlag ! Najważniejsze, że dojechaliśmy do celu podróży, wróciliśmy na stare śmiecie cali i zdrowi. Najważniejsze, że szczęśliwi !
.